Adrian Prusik: Emerytury – scenariusz politycznej katastrofy

Czy po 2050 roku system emerytalny wywoła polityczne ruchy tektoniczne i stworzy warunki do międzypokoleniowego konfliktu o podział dochodu? Zaniechanie reform dotyczących wieku emerytalnego czyni ten scenariusz realnym.

 

Prognozy nt. wysokości emerytur w 2060 roku (w porównaniu do naszych ostatnich zarobków) świadczą o tym, że zmierzamy w kierunku społecznej rywalizacji o podział dochodu pracujących z emerytami. Perspektywa ta jest jednak zbyt odległa, byśmy chcieli jej przeciwdziałać. Ostatecznie rachunek zapłacą nasze dzieci i wnuki. Wedle raportu ZUS, którego wnioski przytoczył portal money.pl, osoba przechodzącą na emeryturę w 2060 roku może liczyć jedynie na 18,7% poprzednich zarobków. W porównaniu do stopy zastąpienia z 2022 roku (54%) to prawie trzykrotnie mniej. Według analiz OECD będzie to stawiać Polskę na samym końcu w gronie państw rozwiniętych. Cześć ekspertów wskazuje, że sytuację ma łagodzić rosnąca siła nabywcza emerytury (spadająca stopa zastąpienia wynika częściowo z faktu, że wynagrodzenia rosnąć mają szybciej). To jednak nie uwzględnia psychologicznego aspektu, który wiąże się ze gigantycznym i skokowym spadkiem dochodów przy przejściu na emeryturę, w warunkach rosnących przez całe życie oczekiwań i wygodnego stylu życia, do którego przyzwyczaja era prosperity. Gorzej się spada z wysokiego konia. Powagę problemu dobrze oddaje mały eksperyment myślowy, który możemy przeprowadzić już dziś. Załóżmy, że z dnia na dzień nasz pracodawca proponuje nam obniżenie pensji z 13.600 do 2.600 zł. Czy ten skokowy spadek dochodu jawi nam się jako katastrofalny? Czy naszą ocenę zmienia fakt, że wraz z obniżką lądujemy w okolicach pensji minimalnej, za którą utrzymuje się część obywateli? Prawdopodobnie nie, ponieważ to dynamika i skala zmiany rządzi naszą percepcją. Jak zatem określić sytuację, w której po 2050 roku tego scenariusza doświadczy cała grupa społeczna, w dodatku rosnąca liczebnie w siłę?

 

Czym jest emerytura?

 

W dyskusji nad systemem emerytalnym brakuje zrozumienia tego, czym jest emerytura oraz skąd pochodzą środki na nią. Oczekujemy sprawiedliwości, ale błędnie postrzegamy jej mechanizmy, na których oparty jest system emerytalny. Bez zrozumienia jego istoty umyka nam skala problemu, przed którym stawia nas demografia i wzrost przeciętnej długości życia. Emerytura to nic innego jak transfer pieniędzy od pracujących do niepracujących (emerytów). W dużym uproszczeniu system emerytalny bazuje na założeniu, że dzisiejsi pracujący finansują emerytury dzisiejszych emerytów. ZUS wpłacanych co miesiąc składek emerytalnych nie inwestuje. Wydaje je na bieżące emerytury. A co z pracującymi? Emeryturę jutrzejszych emerytów sfinansują jutrzejsi pracujący. Obecny system nazywa się solidarnością międzypokoleniową. Z naszej składki finansujemy emerytury naszych rodziców. Oni płacili swoim, a nasze świadczenia emerytalne sfinansują nasze dzieci. System emerytalny to zatem sposób na dysponowanie aktualnie wytwarzanym dochodem między pokoleniami. Jednym z największych niedomówień jest postrzeganie emerytury jako czegoś, co „daje nam państwo”. To nieprawda. Emeryturę dajemy sami sobie – w ramach społeczeństwa i między pokoleniami.

 

Czym jest sprawiedliwość?

 

Składka emerytalna ZUS, którą dzisiaj płacimy, to informacja o naszym „wkładzie” w międzypokoleniową solidarność. Zasada jest prosta, wymierna i przez to bezstronnie sprawiedliwa (jeżeli jej się trzymać). Im więcej składek emerytalnych wpłacimy dzisiaj, by sfinansować dzisiejsze emerytury, tym więcej możemy oczekiwać, gdy to my będziemy emerytami. Nie oznacza to oczywiście, że emeryturą będzie usatysfakcjonowani. To zależy od wielu czynników (także od tego, na ile lat ma ona być rozłożona). Emerytura to wartość „wkładu” podzielona przez tzw. prognozowaną długość życia. Przykładowo, 100 tys. zł składek emerytalnych i przeciętna długość życia rzędu 10 lat oznacza podzielenie „wkładu” przez 120 miesięcy. Wartość wkładu do systemu ZUS to bezstronna i wymierna ocena naszej solidarności z poprzednim pokoleniem. To główna miara tego, na jaką emeryturę zasłużymy w przyszłości. Stając przed ZUS stajemy tak, jak przed sądem ostatecznym. Nie ma znaczenia, kim byłeś i co robiłeś, jakim prestiżem się cieszysz i kogo znasz. Liczy się to, jak kształtują się twoje zasługi w solidarności z poprzednim pokoleniem (jakie składki emerytalne płaciłeś).  Stąd sławny piosenkarz płacący całe życie niskie składki emerytalne dostanie emeryturę niższą od osoby, która pracowała w sklepie. Liczy się bowiem wymierny udział w utrzymaniu poprzedniego pokolenia. Na taką samą solidarność możesz liczyć w zamian. Stąd niekiedy zdziwienie i pretensje celebrytów, którzy otrzymują minimalną emeryturę. W systemie ZUS pozafinansowych zasług nie doliczamy. W tym sensie system ZUS jest sprawiedliwy, gdyż każdego ocenia jedną, wspólną miarą.

 

Rozwiązać problem czy gotować żabę?

 

Głównym problemem systemu emerytalnego jest to, że dzisiejsze świadczenia nie są satysfakcjonujące, zaś w przyszłość system stanie się źródłem problemów i konfliktów między pokoleniami. Sęk w tym, że żyjemy dłużej i rodzi się nas mniej. Nic w tym złego. Problem tkwi w matematyce i … sprawiedliwości.  To właśnie nieubłagane prawa matematyki i obiektywna zasada sprawiedliwości sprawiają, że warunki dzielenia się dochodem poprzez system emerytalny wkrótce ulegną znacznemu pogorszeniu. Wraz z rosnącą przeciętną długością życia żyjemy dłużej na emeryturze, a bez podniesienia wieku emerytalnego pracujemy (składkujemy) tak samo jak nasi rodzice. Emerytura musi być przez to niższa w warunkach opisanych powyżej. 100 tys. zł „wkładu” rozłożone na 120 miesięcy daje większą emeryturę niż rozłożone na 140 miesięcy przeciętnej dalszej długości życia.  To matematyka. Obiektywna miara sprawiedliwości – jak widać – działa także i tu. Rząd Donalda Tuska starał się rozwiązać matematyczny dylemat poprzez podniesienie wieku emerytalnego. Jest to dość uniwersalne rozwiązanie (większość przezornych społeczeństw podwyższa dzisiaj wiek emerytalny), gdyż z jednej strony wpływa na zwiększenie naszego wkładu w solidarność pokoleń (dłużej pracując wpłacimy więcej składek), jak i zmniejsza przeciętny okres emerytury.  Zmiany te zostały odkręcone przez obecną ekipę rządzącą. Prawo i Sprawiedliwość do problemu podeszło psychologicznie i postanowiło nie robić nic. Nazwijmy to strategią powolnego gotowania żaby. Problem zwiększa się bowiem stopniowo i kryzys zacznie się dopiero w przyszłości, gdy o jego źródłach (i odpowiedzialności politycznej) nikt nie będzie pamiętał. Oczywiście wtedy z „garnka” już się wtedy nie da wyskoczyć. Żaba, czyli społeczeństwo, będzie ugotowana. Duża część przyszłych emerytów będzie miała dramatycznie niskie emerytury, co będzie prostą konsekwencją działania matematyki.

 

Scenariusz przyszłości

 

Gdy problem napęcznieje do odpowiednich rozmiarów, na scenie zjawi się polityka i demografia. Wedle prognoz wydatków i wpływów FUS w 2050 roku populacja pracująca kraju wyniesie 17,2 mln osób w wieku produkcyjnym, na co przypadnie 12 mln emerytów. Dla porównania w 2020 roku liczby te prezentowały się następująco: 22,7 mln osób w wieku produkcyjnym w zestawieniu z 8,6 mln osób w wieku poprodukcyjnym. Zainteresowanych odsyłam do raportu Instytutu Emerytalnego pt. „Demografia największe wyzwanie tej dekady”. Tu pojawia się problem polityczny. Rosnąca w siłę grupa emerytów będzie doświadczać nieakceptowalnego spadku dochodu (w porównaniu z ich dotychczasową stopą życia) wraz z przejściem na emeryturę. Inny, acz tak samo poważny problem znajdzie się po drugiej stronie równania. Sfinansowanie świadczeń dla rosnącej grupy emerytów będzie poważniejszym wyzwaniem dla topniejącej grupy pracujących. Istnieją racje przemawiające za tym, że problem ten będzie poważniejszy niż by wystąpił dzisiaj. Wszystko bowiem rozbija się o oczekiwania i zdolność ich zaspokojenia. Oczekiwania bowiem rosną w miarę rozwoju gospodarczego. Dzisiejsze pokolenie emerytów w zasadzie całe życie żyło w wymagających warunkach, być może „łapiąc” się w ostatnim okresie na czas prosperity. Pokolenie emerytów 2050 roku weszło na rynek w „złotym okresie” związanym z akcesją do UE. To ten okres na dzisiaj kształtuje oczekiwania. Zmierzyć się z trudnościami finansowymi jest trudniej, gdy przyzwyczailiśmy się do dobrobytu. To naturalny mechanizm, który możemy wyczuwać nawet dzisiaj. Wyzwania gospodarcze związane z rosyjską napaścią na Ukrainę mogą być trudniejsze dla zaakceptowania dla dzisiejszego społeczeństwa, niż miałoby to miejsce jeszcze 30 lat temu, gdy społeczeństwo było „zahartowane” i biedniejsze. Trudniej jest zrezygnować z dobrobytu, gdy się go doświadczyło. Można zatem sobie wyobrazić, że w 2050 roku poważną siłą polityczną będzie partia emerytów i rencistów, których program będzie adresowany wyłącznie do 12 mln emerytów, a celem będzie zwiększenie świadczeń emerytalnych. Mechanizm znany zresztą już dziś pod postacią kolejnych 13 i 14 emerytur. W przyszłości ma szanse znaleźć się w ekstremalnym wymiarze. Polityczna dynamika i żądania zwiększenia dalece nieakceptowalnych świadczeń emerytalnych zderzą się w tym samym czasie z demografią. Demografia sprawia, że zaspokojenie żądań emeryta z 2050 roku będzie znacznie droższe dla pracujących niż teraz. Gdyby posłużyć się danymi z 2020 roku, w uproszczeniu 1 zł zabrany dzisiejszym 22 mln pracujących obywateli daje około 2,64 zł dla każdego z 8 mln emerytów. Gdyby jednak do równania podstawić prognozy demograficzne z 2050 roku, to zapewnienie dzisiejszego transfer 2,64 zł dla każdego z 12 mln emerytów żyjących w 2050 roku, trzeba byłoby już zebrać nie 1 zł, lecz 1,83 zł od 17,2 mln wówczas pracujących. To duże uproszczenie, ale obrazuje skalę jak dużo większym obciążeniem byłaby dodatkowa 13 i 14 emerytura w 2050 roku. A w 2050 w związku z większymi oczekiwaniami żądania i potrzeby będą jeszcze większe niż teraz. Można więc spokojnie podwoić tę różnicę. To co może się wydarzyć, gdy w 2050 roku dochód będzie drastycznie spadał wraz z emeryturą, to rywalizacja o podział dochodu i konflikt polityczny pokoleń. Pracujących nie będzie stać na zrealizowanie żądań emerytów, których oczekiwania kształtował okres gospodarczego dobrobytu.

 

Czy czeka nas prywatyzacja emerytury?

 

Oczywiście po drodze może się wiele zmienić. Naturalnym mechanizmem będzie indywidualne odkładanie decyzji o emeryturze. To element osobistej przezorności i trudno dzisiaj prorokować, czy może on zastąpić brak przezorności państwa, które powinno tworzyć ramy systemu emerytalnego. Innym naturalnym sposobem jest odejście od emerytury publicznej i bazowanie na własnych oszczędnościach. Tym kursem zdaje się podążać samo państwo, tworząc np. pracownicze plany kapitałowe, w których to my sami odkładamy na cele emerytalne. Czy to oznacza, że dzisiejsza strategia państwa oznacza ciche żegnanie publicznego systemu emerytalnego i przeniesienie ciężaru na oszczędności własne? Jeżeli tak jest, to brakuje nam uczciwego i jasnego postawienia tej sprawy w debacie publicznej. Prywatne oszczędności emerytalne to kwestia wielu lat wytrwałości w decyzji i świadomości celu, dla którego uczestniczymy w PPK.  Jeżeli celem partii rządzącej jest sukcesywne i powolne prywatyzowanie emerytury (w związku z brakiem reform systemu publicznego), to dobrze byłoby o tym uczciwie powiedzieć i przeprowadzić rzetelną debatę publiczną. Kluczowe wydaje to, że nieuniknionym jest nałożenie na dzisiejsze pokolenie podwójnego ciężaru finansowania dzisiejszych emerytur, a także zmotywowanie do gromadzenia oszczędności na tę własną.

 

Wygląda zatem na to, że gdzieś pod powierzchnią debaty publicznej toczy się właśnie nienazwany proces „prywatyzacji” systemu emerytalnego. Prywatny system emerytalny nie jest idealny, a kapitałowy charakter także niesie ze sobą wyzwania, ale to już zupełnie inny temat.

 

Adrian Prusik

Ekspert Instytutu Emerytalnego