Po kilku tygodniach prac w piątek wieczorem resort finansów pokazał poprawioną wersję ustawy wprowadzającej pracownicze plany kapitałowe. To nowe konta emerytalne, na których już wkrótce wszyscy pracownicy będą dodatkowo oszczędzać na emeryturę. Choć oszczędzanie będzie dobrowolne, to każdy pracownik będzie domyślnie przypisany do programu. Co miesiąc wpłaci tam 2 proc. swojej pensji, kolejne 1,5 proc. dopłaci pracodawca, a państwo dopłaci po 240 zł rocznie.

Cel? By emerytura, na którą odkładamy regularne składki (z OFE i ZUS) nie okazała się głodowa. Podstawowe emerytury dzisiejszych 30- i 40-latków będą bowiem stanowiły co najwyżej jedną trzecią pensji. Świadczenia będą też o połowę niższe od obecnie wypłacanych emerytur. I dlatego potrzebny jest system dodatkowego oszczędzania na starość, który obejmie jak największą liczbę przyszłych emerytów.

Najgorzej zarabiający dostaną niższą emeryturę

Tak, jak wynikało z wcześniejszych informacji „Wyborczej”, jedna z najważniejszych zmian dotyczy osób najsłabiej zarabiających. Pracownicy zarabiający poniżej pensji minimalnej (obecnie to 2100 zł) nie będą musieli oddawać do PPK 2 proc. pensji. Dla nich składka zostanie zmniejszona do 0,5 proc. Teoretycznie taki pracownik będzie mógł zadecydować, że chce odkładać wyższą składkę, standardową dla pozostałych osób. Obniżka składki po stronie pracownika nie zmieni jednak obowiązków pracodawcy, który będzie wpłacał nadal 1,5 proc. Przyszły emeryt dostanie też dopłatę od państwa.

To będzie w przyszłości prowadziło siłą rzeczy do niższych zgromadzonych kwot i to właśnie w przypadku osób o najniższych dochodach. Dosyć dziwne rozwiązanie które proponują projektodawcy w sytuacji, gdy największym zarzutem do indywidualnych kont emerytalnych, zabezpieczenia emerytalnego i pracowniczych programów emerytalnych było to że produkty te były adresowane do najlepiej zarabiających – mówi „Wyborczej” dr Marcin Wojewódka.

Kliknij, by przeczytać cały artykuł